Jesień. Kolorowe liście. Kasztany. Ciepłe swetry. Książki. Herbata z imbirem.
albo tak:
Jesień. Deszcz. Zimno. Ciemno. Katar.
Nie cierpię jesieni! Dni stają się coraz krótsze, coraz zimniejsze, coraz częściej pada deszcz. Wspomnienie cudownych długich, ciepłych dni z każdą pluchą i zawieruchą za oknem bledną. Myśl o tym, że jeszcze niecały miesiąc temu pluskaliśmy się z Tosią w baseniku w ogródku wydaje mi się wręcz absurdalna.
Wyciągam z szafy te wszystkie piękne swetry i próbuję się oszukiwać, że przyjemnie będzie wyjść owiniętą grubym szalikiem o 7 rano na przystanek. Uświadamiam sobie, że nie mam odpowiednich butów na tę porę roku, gdy niespodziewany deszcz przemacza mi balerinki na amen. Wiem, wystarczyło obejrzeć prognozę pogody. Ale to tak cholernie przygnębiające! Te wszystkie smutne chmurki z deszczem zamiast radosnych słoneczek na mapie Polski. I temperatury – każda poniżej 20 stopni wpędza mnie w chandrę.
Ja wiem, że takie teksty się nie sprzedają. Nikt nie chce się dodatkowo dołować, czytając o tym, jaka jesień jest kitowa… Fajniej jest poczytać o zbieraniu kasztanów, o kolorowych liściach, sweterkach, długich wieczorach z książką i kubkiem gorącej herbaty z imbirem. Sama też tak wolę.
Ale kiedy moje dziecko łapie kolejny katar, mąż pokasłuje, a mnie łupie głowa… to nie mogę, no po prostu nie mogę lubić jesieni!
Ta pora roku to nie tylko paskudna zwykle pogoda. To też początek roku szkolnego, przedszkola, żłobka. A to oznacza tylko jedno – choroba goni chorobę. Katar tylko czyha na to, aż go zaleczę, po czym po 2 dniach żłobka, radośnie powraca z nowym zapasem sił. Jeszcze gorszy i trudniejszy do wyleczenia.
Dziecko marudzi, a ja latam za nim z „fridą”, czy innym „katarkiem”, powodując kolejne napady histerii. Gorąca herbata stygnie, zanim uda mi się zrobić 3 łyki, a książka kurzy się na półce. Spacerować za bardzo nie możemy, bo dziecko przecież chore, a wiatr mało głowy nie urwie. Gdy w końcu jakimś cudem uda mi się wyjść z dzieckiem na dwór, ganiam za nią po całym chodniku pilnując, żeby nie połknęła tego kasztana, którego co chwilę sobie wsadza do buzi… No a co z pięknym sweterkiem? No jak to co, po 5 minutach jest w glutach, bo jak tu nie przytulić małej, zasmarkanej bidulki…
No i taka jest ta nasza złota polska jesień… Dziękuję. To ja sobie poczekam na wiosnę.
A nie. Cholera. Jeszcze zima po drodze…