Którą chwilę zapamiętasz najlepiej z pierwszego roku życia swojego dziecka? Który moment wyryje Ci się w pamięć tak mocno, że wytrzyma upływ czasu? Pierwsze spojrzenie. Pierwsze przytulenie, jeszcze na łóżku porodowym. Pierwsze karmienie. Pierwsza zmiana pieluszki. Pierwsze utulenie do snu. Pierwsze godziny w domu, już powiększoną, odmienioną rodziną. Nowy początek.
Pierwszy oddech. Od niego wszystko się zaczyna, choć to przecież nie jest zupełny początek… Pierwsze kopniaczki w brzuchu, pierwsze obroty, pierwsza czkawka. Pierwszy rok życia dziecka przynosi ogromną ilość pierwszych razów, przełomów i postępów, a my, mamy, łapiemy je wszystkie i zatrzymujemy czas we wspomnieniach.
Pierwsza czujna noc z miarowym, mocnym oddechem noworodka. I pierwsze przerwanie nocy silnym, dźwięcznym płaczem. Pierwsza kąpiel i ta niepewność, czy woda ma dobrą temperaturę. Pierwszy spacer i strach, czy dziecku nie jest za ciepło lub za zimno. Pierwszy płacz niewiadomego pochodzenia – ból brzuszka, skok rozwojowy, głód, ząbki? I znów utulenie. I ta radość, że oto jestem Mamą przez duże M, dałam radę, uspokoiłam moje dziecko. Pierwsze kołysanki, grzechotki, książeczki. Pierwsze nieśmiałe zabawy. I wreszcie – pierwsze uśmiechy! To bezgraniczne zaufanie i miłość tak wyraźnie malujące się w małych oczkach.
Pierwsze podniesienie główki, pierwsze obrócenie się na boczek, pierwszy, jeszcze tak niepewny i nieporadny przewrót z plecków na brzuszek. I odwrotnie. Pierwsze złapanie zabawki i wpakowanie jej do buzi. Odkrywanie swoich rączek i nóżek. Pierwsza próba zjedzenia swoich stópek, tak urocza i niesamowita. Pierwsza eskapada poza matę do zabawy, najpierw przypadkowa i nieśmiała, by za chwilę stać się zuchwałą eksploracją całego domu. Pierwszy siniaczek, pierwsze otarcie, pierwsze zadrapanie. Pierwsze próby siadania, raczkowania, wstawania, chodzenia.
Pierwsza wizyta dziadków, pierwsze odwiedziny u znajomych z dzieckiem, pierwszy wypad do kawiarni, parku, pierwsze gordonki i odkrycie, że na świecie są też inne maluchy! Pierwszy weekend za miastem. Pierwsze wspólne wakacje. Pierwsza zmiana pór roku, pierwsze Boże Narodzenie, Wielkanoc i rodzinne uroczystości. Chrzest święty. Pierwsza noc z babcią bez rodziców.
Pierwszy ząbek, pierwsze „tata”, a wreszcie i pierwsze „mama”. Pierwsza kaszka, zupka i jabłuszko. Pierwsze upaćkanie się od stóp do głów i pierwsza kąpiel w umywalce. Pierwsze mycie głowy bez płaczu. Pierwszy katar.
Pierwszy kocyk, pierwsze ubranko, pierwsza przytulanka, pierwszy fotelik, pierwszy wózek, pierwsza kołyska i łóżeczko. Pierwsza butelka, niekapek, bidon, kubeczek. Pierwsza miseczka i pierwszy talerzyk. Pierwsza sukienka, sweterek i buciki. Pierwsza spinka we włosach.
Ilu pierwszych razów nie zauważyłam, ile mnie ominęło, o ilu już zapomniałam? Łapię te chwile i staram się niczego nie przegapić, choć to niemożliwe. Niektóre wspomnienia ulecą, inne pozostaną ze mną na zawsze. Pamiętam tę chwilę, gdy maleńka Tosia po raz pierwszy przestała płakać na sam mój widok. To było magiczne. Po prostu spojrzała na mnie i… uśmiechnęła się. Zdobyła moje serce znów, na nowo, choć i tak już było w całości jej. To było tak intensywne przeżycie, że na moment przestałam oddychać, czas się zatrzymał i byłyśmy tylko my dwie i ta cisza, bo po płaczu nie został nawet ślad. Pamiętam to ciepło ciałka Helenki, gdy po cesarskim cięciu lekarz przyłożył mi ją do policzka. Była tak cudownie miękka, cieplutka…
Robię dużo zdjęć, zamykam w kadrach ważne wydarzenia, chwile przełomowe i te zwykłe, codzienne. Tysiące uśmiechów i spojrzeń. Zapisuję daty niektórych ważnych pierwszych razów książce-albumie, chowam do pudełka pierwsze skarby dziewczynek. Bez żalu pozbywam się większości przedmiotów, ubranek, zabawek, bo wiem, że liczy się tylko ta esencja, tylko ten jeden bodziaczek, tylko te śpioszki, które magicznie na mikrosekundę zabierają mnie z powrotem do tych pierwszych dni razem.
Staram się też przesiewać zdjęcia, ale nie jestem w stanie kasować zdjęć uśmiechniętych dzieci, choćby było i 20 identycznych ujęć. Teoretycznie powinnam zostawić z tego 1-2, resztę usnąć… ale nie potrafię. To jest spory problem, bo okazuje się, że w każdym folderze z każdego miesiąca mam po 500-1000 zdjęć… Tego po prostu się nie da później oglądać, czy to z rodziną, czy na kanapie we dwoje, gdy dzieci zasną. Więcej o organizacji zdjęć pisałam w tym wpisie. Wyjściem z tej sytuacji jest dla mnie od kilku lat tworzenie fotoksiążek. Najwięcej mam takich z najlepszymi kadrami z całego roku, choć uwielbiam też wracać w ten sposób wspomnieniami do wakacji. Dziewczynki mają też swoje fotoksiążki z pierwszymi 6 miesiącami życia, jak zwykle od Printu.
Bardzo lubię tworzyć te fotoksiążki, bez wyrzutów sumienia wybieram kilka-kilkanaście zdjęć z każdej setki uchwyconych momentów. Komponuję i zestawiam piękne kadry na każdej stronie, dodaję daty i te wszystkie pierwsze razy, które chcę sobie wciąż na nowo przypominać. Dzięki Printu czuję, że mam kontrolę nad tymi tysiącami zdjęć, z chaosu wyłania się piękna opowieść o naszej rodzinie i wspólnych chwilach wartych zapamiętania. Zabieram fotoksiążki na rodzinne spotkania i często daję je w prezencie najbliższym. Takie prezenty prosto z serca cieszą najbardziej.
Dlaczego zawsze piszę o Printu, gdy wspominam o fotoksiążkach? Odpowiedź jest bardzo prosta – nie testuję innych rozwiązań, bo jestem w 100% zadowolona z tego. Świetna jakość wydruku, intuicyjny program do projektowania, ogromny wybór fajnych szablonów, ekspresowa wysyłka i częste promocje, dzięki którym fotoksiążkę można zamówić w naprawdę dobrej cenie.
A propos cen. Mam dla Was małą niespodziankę – zniżkę na dowolną fotoksiążkę Printu. Wystarczy, że składając zamówienie wypiszecie kod „carla-18” i cena obniży się aż o 40%!
>>> Tu zamówicie swoją fotoksiążkę <<<
Kod ważny jest do końca października. Korzystajcie!