„Makijaż? A po co, przecież i tak ciągle siedzę w domu, a mąż nawet nie zauważy różnicy. Nowe ciuchy? Bez sensu, i gdzie ja je założę, do piaskownicy? Manicure? Przecież zaraz się zniszczy, zanim jeszcze zmyję ten pierdyliard naczyń.” Brzmi znajomo?
Spędziłam rok w dresach. Nie kupowałam sobie praktycznie żadnych ubrań, choć po ciąży bardzo szybko schudłam i stare ubrania na mnie wisiały. Szkoda było mi kasy, po domu mogłam przecież „donaszać” przedciążowe bluzki i śmigać w dresikach. Czemu nie, przecież tak najwygodniej. Szpilki? Jakie szpilki? Może niektóre mamy się wybierają na lansik po dzielni z wózkiem, ja wyrabiałam kilometry niezłym tempem, bo tylko wtedy moje dziecko spało. Znoszone trampeczki, japonki i stare Emu to była moja codzienność na każdą porę roku. Nie chciało mi się kupować ubrań skoro nie musiałam, zresztą z Tosią każdy wypad do sklepu, choćby po skarpetki wiązał się (i wiąże nadal!) z marudzeniem i płaczem. No cóż, moje dziecko również nie lubi zakupów.
A włosy? Gdy Tosia była malutka nie miałam czasu na maseczki, kuracje i inne luksusy – umycie włosów raz na tydzień było dla mnie niczym wizyta w spa. Pierwsze tygodnie z małym maruderem tak mnie wykończyły psychicznie, że aż mąż się nade mną zlitował i wysłał do fryzjera. Co to była za wyprawa! Ach, czułam się jak na wagarach, cudownie lekka i wolna jak ptak. Nie wątpiłam, że mąż sobie świetnie poradzi. Z tyłu głowy jednak jakiś natarczywy głos wciąż pytał: „Czy Tosia wypije odciągnięte mleko z butelki? Czy za dużo nie płacze? Czy nie będzie miała akurat napadu kolki?”, a ręka co 15 sekund sięgała po telefon, aby sprawdzić czy mąż czasem nie wysłał sygnału SOS. Mimo wszystko, wizyta u fryzjera była niczym balsam nie tylko na moje włosy, ale i na duszę, dlatego też od tamtej pory co 2-3 miesiące znikam w sobotnie poranki na 3 godzinki relaksu.
Po jakimś czasie, gdy Tosia wyrosła z tego najtrudniejszego etapu, do wypadów do fryzjera dodałam regularne wizyty u kosmetyczki. A tam odkryłam idealny wynalazek dla mam – manicure hybrydowy – dzięki niemu lakier trzyma się nawet 3 tygodnie, a paznokcie wyglądają idealnie mimo sprzątania, zmywania i setki innych obowiązków domowych.
Codziennie rano znalazłam 10 sekund, żeby maznąć rzęsy tuszem.
Energia, pewność siebie i dobre samopoczucie. To moja nagroda za to minimum wysiłku jakie z siebie daję, aby zadbać o swój wygląd.
Kilka tygodni przed powrotem do pracy wybrałam się na pierwsze od bardzo długiego czasu porządne zakupy i odświeżyłam swoją garderobę. Kupiłam kilka naprawdę fajnych ciuszków i od razu poprawił mi się humor.
Wreszcie mam ciuchy nadające się nie tylko na jogging, czy do piaskownicy :) Wiecie, to, że się nie ma gdzie wyjść w fajnych ciuchach to tylko wymówka. Zawsze można się „wylansić” na weekendowy spacer, na szybką kawę z koleżanką, czy wypad całą rodzinką do restauracji. Trzeba tylko chcieć, okazja zawsze się znajdzie.
Maseczka. Fryzjer. Manicure. Szpilki. Nowa sukienka. Bo mama też jest kobietą! Zdarza Ci się o tym zapominać? Ja zbyt długo siedziałam w przysłowiowych dresach. Zbyt długo odmawiałam sobie nowych ciuchów i fajnych kosmetyków. Zbyt długo stawiałam te swoje niby błahe kobiece potrzeby na ostatnim miejscu. Aż nadszedł ten dzień. Powiedziałam sobie: „Ogarnij się, matko! Ogarnij się, kobieto! Zrób coś dla siebie. Dla swojej własnej, próżnej, obrzydliwie egoistycznej przyjemności. A co!” I zrobiłam to. Teraz czas na Ciebie!