5:30. Jak w zegarku. Dzień w dzień o tej porze budzi się Helena. I nie ma zmiłuj. Mleczko? lulanie? Zapomnij, matko! Czas na zabawę! O tej porze myślę tylko o jednym…
Nie, wcale nie o zmianie planów malucha, bynajmniej. Na pierwszą drzemkę Helenki będę musiała poczekać jakieś 3 godziny. Tak, poranne 3 godziny zabawy z radosnych, ciekawym zawartości każdej szuflady, superaktywnym i pomysłowym dzieckiem.
Dzieckiem, dzięki któremu zrozumiałam co znaczy strach przed ciszą (a znaczy na przykład zabawę słoikiem, kocią karmą, ewentualnie próbę zrzucenia na siebie szklanki z wodą lub żelazka, słowem: „Rany, gdzie jest Hela?! Co robi?!” Adrenalina skacze, a ja biegam od pokoju do pokoju w poszukiwaniu małego rozrabiaki. Oddycham z ulgą, bo tylko wywala z komody wszystkie uprasowane ubrania siostry. Słodka wizja drzemeczki odchodzi w niepamięć.
O czym więc myślę o 5:30?
O moim codziennym porannym rytuale. O nagrodzie, która na mnie czeka, gdy już wyprawię do przedszkola Tosia, ogarnę i nakarmię siebie i Helenkę. W międzyczasie dostaję mnóstwo słodkich uśmiechów, pełnych miłości spojrzeń i szczerych uścisków małych rączek. Ale jest też coś, na co czekam. Jeśli oglądacie moje filmiki i zdjęcia na Instagramie, to już wiecie :D
Tak, to moja Kawa.
Wyczekana, wytęskniona, przepyszna. Gorąca i aromatyczna. Z aksamitną pianką i nierzadko cynamonową posypką.
Ale to nie od kawy zaczynam dzień. Do śniadania zawsze piję herbatę, to moja zasada, której staram się nie łamać. Herbatę piję wyłącznie czarną, słabą, bez cukru (zimą z imbirem!), a i śniadania nie jem na słodko, więc to mi się tak jakoś dobrze zgrywa.
Kawa wkracza do akcji nieco później, gdy obie z Helenką jesteśmy już w miarę ogarnięte, mała zajmuje się zabawą, a jak zaparzam moje latte macchiato, siadam przy stole i rozkoszuję się chwilą. Świadomie odwlekam ten moment do chwili, gdy mam trochę spokoju, czasu dla siebie, bo to jest właśnie ten czas, kiedy mogę odetchnąć.
Przez ostatnie pół roku nie miałam tej chwili.
To znaczy, niby miałam, ale to nie było TO. Co się stało? Prozaiczna rzecz, zepsuł mi się ekspres do kawy. Tak, wiem, problemy pierwszego świata ;) Ale dla kogoś, kto tak jak ja uwielbia kawę, to jednak spora niedogodność. Ta moja poranna chwila nie była już taka magiczna, nie z rozpuszczalną kawą, która, choć bardzo chciałam, zupełnie mi nie smakowała.
Zwłaszcza, że ja piję naprawdę sporo kawy. Poranna kawusia jest pierwszą z 3 lub 4, które wypijam każdego dnia.
Poprzedni ekspres do kawy był moim wiernym przyjacielem przez 8 lat, w tym czasie przeszedł swoje – 3 przeprowadzki, 2 dzieci, małżeństwo i kota. Był świadkiem wielu ważnych dla nas chwil – kupna nowego mieszkania, zmiany pracy, powiększenia rodziny. Pocieszał mnie, gdy straciłam pracę i nagradzał pyszną kawką, gdy świętowałam awans w kolejnej. Przeszedł dwie naprawy. Aż wreszcie postanowił odejść na zawsze za tęczowy, tfu, kawowy most.
Jaki wybrałam ekspres do kawy?
Aż wreszcie przyszły Święta… Magiczny czas, w którym spełniają się marzenia. Ja miałam w zasadzie dwa, bardzo praktyczne, wyczekane, wytęsknione. I oba się spełniły! Pierwsze, to oczywiście ON – mój nowy przyjaciel – ekspres do kawy, a o drugim opowiem Ci innym razem :)
Do naszej rodziny dołączył Philips LatteGo 5000. Dlaczego właśnie on? Jak sama nazwa podpowiada, jest idealny do przygotowywania latte macchiato, mojej naj-naj-naj-ulubieńszej kawy na świecie, z dużą ilością spienionego mleka, aksamitną pianką i aromatem jak z najlepszej kawiarni. Swoją drogą to też jest bardzo praktyczna kawa dla matki – jest jej dużo, więc można upijać po łyczku między różnymi zabawami, jest długo gorąca, więc nigdy nie piję zimnej i… ładnie wychodzi na zdjęciach na Instagramie ;)
System spieniania mleka
Systemy spieniania mleka w ekspresach do kawy to sprawa dość problematyczna, przez co mój mąż dość długo wzbraniał się przed takim sprzętem. Zwykle jest tak, że pojemnik na mleko jest połączony z ekspresem cienką rurką, którą trudno się myje, która potrafi się zapchać (np. gdy komuś się zdarza zapominać jej umyć i tak „kwitnie” całą noc) i nieładnie pachnieć. Znam to doskonale, bo tego typu ekspresy miałam zawsze w biurach, w których pracowałam. Mój poprzedni ekspres miał dyszę manualną do spieniania mleka, która często się zapychała i strasznie świszczała.
W Philips LatteGo 5000 zastosowane jest zupełnie inne rozwiązane, śmiem twierdzić, że rewolucyjne ;) Otóż… nie ma tu żadnej rurki! System do spieniania mleka LatteGo składa się tylko z dwóch części, które myję pod bieżącą wodą kilkanaście sekund. Czasem wrzucam je też po prostu do zmywarki.
Kawy do wyboru do koloru ;)
Kilka razy dziennie podchodzę do ekspresu, dolewam mleko, naciskam jeden z guziczków (zwykle latte macchiato lub cappuccino) i za chwilę mam pyszną kawę jak z kawiarni :) Czasem, dla gości, przygotowuję też inne kawy – espresso, americano, coffee (klasyczka czarna kawa), czy café au lait (klasyczna kawa + mleko). Dodatkowo za każdym razem mogę ustawić moc kawy i temperaturę. Każdy się zachwyca, serio!
Nie znam się za bardzo na parametrach technicznych, ale szukając nowego ekspresu do kawy bardzo zwracałam uwagę na to, żeby posiadał ceramiczny młynek do mielenia ziaren. Ceramika jest odporniejsza na ścieranie niż metal – dzięki temu młynek jest trwały i posłuży na wiele lat.
Co jest jeszcze ważne?
Co jeszcze wyróżnia mój nowy ekspres? Łatwy w czyszczeniu jest nie tylko system do spieniania mleka Philips LatteGo, ale też część zaparzająca (cały blok jest wyjmowany i można go szybko przepłukać pod bieżącą wodą). Korzystamy też z dedykowanego filtra do wody AquaClean, który ogranicza osadzanie się kamienia – wg instrukcji jeśli będę go wymieniać co 3 miesiące, to o pierwsze odkamienianie ekspres upomni się dopiero za 2 lata! To dla mnie mega różnica, bo w poprzednim ekspresie nie było takiej opcji i musiałam go często odkamieniać, bo wodę mamy okropną…
Aha, jest jeszcze jedna ważna rzecz – dobry ekspres jest bardzo istotny, ale żeby kawka była pyszna, podstawą są dobrej jakości ziarna! :)
No i wreszcie odzyskałam tę moją magiczną chwilę,
która umila mi każdy dzień, zwłaszcza ten rozpoczęty o 5:30. Chwilę, w której czas jakby troszkę zwalnia, a ja zyskuję energię, by z uśmiechem i przytupem znów wpaść w wir zabawy z dzieckiem, gotowania, karmienia, sprzątania i ogarniania, aż do pierwszej drzemki, ale to już inna historia…
Partnerem wpisu jest marka Philips