MACIERZYŃSTWO POLECANE

Oddałam dziecku kontrolę… i dobrze mi z tym!

Przed urodzeniem dziecka miałam swoją wizję macierzyństwa, plany i postanowienia. Wiedziałam jaką będę matką, na co dziecku pozwolę, a gdzie kończy się moja tolerancja. Myślałam, że wiem, gdzie są moje granice i jak będzie wyglądałam nasza codzienność z dzieckiem… Jaka ja byłam naiwna!

Miałam prowadzić aktywne życie na macierzyńskim, chodzić na gimnastykę, basen, do kina i na wystawy. Oczywiście z dzieckiem. Planowałam noszenie w chuście, 6-miesięczne karmienie piersią i raz na jakiś czas weekendowy wypad za miasto tylko z mężem.

Twierdziłam, że nie będę spać z dzieckiem, ani włączać mu bajek. Nie chciałam dać się zamknąć w domu.

Moja malutka córeczka miała zupełnie inną wizję swoich pierwszych miesięcy. Do tego mocny charakter i silną wolę. Ona chciała być ciągle przy piersi, zasypiać wtulona we mnie, słuchać bicia mojego serca. Nie lubiła wielu bodźców, tłumów, nowych miejsc. Nie znosiła kąpieli, noszenia w chuście, bujania w wózku, podróży samochodem i wielu, wielu innych rzeczy.

Teraz widzę, że mój upór, moje desperackie próby zrealizowania moich ciążowych wyobrażeń, tylko pogarszały sytuację i wprowadziły mnóstwo niepotrzebnych nerwów, napięcia i stresów. Dla całej naszej rodziny.

W pewnym momencie powiedziałam: Dość. Będzie po Twojemu, córeczko.

 

Była to jedna z lepszych decyzji w moim życiu. Tosia stała się dużo spokojniejsza, mniej płakała, coraz częściej zdarzały nam się super dni. Każdy na wagę złota! Od czasu do czasu organizowaliśmy jakieś wyjście, zawsze starannie przemyślane, zwykle udane ;)

Trzymam się tej zasady do dziś. Teraz, kiedy znam już dobrze moją córeczkę, wiem kiedy i gdzie mogę z nią wyjść, która atrakcja jej się spodoba, a która ją przestraszy, z kim i na jak długo mogę ją zostawić. Wiedziałam, kiedy nadeszła odpowiednia chwila na pożegnanie z piersią, pieluszką i naszym łóżkiem. Łagodnie i bez stresu.

Kluczem do sukcesu jest wsłuchanie się w potrzeby dziecka, wrażliwość i szacunek. Nie będę jej zabierać czegoś, co jest dla niej ważne tylko dlatego, że takie jest moje widzimisię. Tak, musiałam zrezygnować z niektórych planów, ale zyskałam dzięki temu od córki coś dużo cenniejszego. Zaufanie, zrozumienie i empatię, którą u niej widzę codziennie.

Tysiąc razy już chyba słyszałam, że jeszcze będzie trudniej, ale to bzdura! Oczywiście, życie z 2,5-latką to nie bułka z masłem, ale każdy wiek ma swoje prawa. Tu nie chodzi o dziecko, ale o nas, matki. Im wcześniej zaakceptujemy to, że dziecko to odrębna istota, z własnymi emocjami, charakterem i temperamentem, tym lepiej dla całej rodziny. Dziecko nie jest pustą tablicą, na której możemy rysować swoje własne wyobrażenia.

Mam alergię na określenia takie jak: „wymuszanie”, czy „bunt”. Mały człowiek ma prawo nie rozumieć wielu zależności, denerwować się, wpadać w histerię, chcieć czegoś tak bardzo, że reszta świata zupełnie traci znaczenie. To jest przecież takie małe ciałko, taki świeżutki umysł, a tyle w nich silnych emocji! Ma prawo wyrażać je w najprostszy dla siebie sposób – płakać, krzyczeć, ciskać przedmiotami, bić, gryźć, rzucać się na ziemię. Naszym zadaniem nie jest stłumienie ani wyeliminowanie tych reakcji, a ukierunkowanie ich, tak aby dziecku, innym osobom oraz ważnym dla nas przedmiotom nie stało się nic złego. Musimy przy dziecku po prostu BYĆ, opanowani, spokojni, gotowi, żeby przytulić i pocieszyć. Nazywać te emocje i starać się je dziecku wyjaśnić.

Gdzie tu miejsce dla nas i nasze potrzeby? Nie mniej istotną rzeczą od troski o potrzeby dziecka, jest troska o siebie i uświadomienie własnych granic. Pewnie częściej słyszałyście o wyznaczaniu granic. Ja wolę słowo „uświadomienie” – wyznaczać granice próbowałam dawno temu i już wiecie jak się to skończyło. Granice są w nas, zmieniają się, ewoluują, pojawiają się i znikają. Ważne jest to, żeby być ich świadomym i je szanować. Tylko wtedy nauczymy dziecko ich respektowania. Do tego ważna jest konsekwencja i stanowczość.

Gdy moje granice są łamane, wychodzę do drugiego pokoju, staram się nie podnosić głosu, nie szantażuję i nie biję. Nie rzucam gróźb ani obietnic bez pokrycia.

Gdy widzę, że Tosia narusza moje granice z ciekawości lub przekory (ma do tego prawo! Przecież ma tylko kilka lat, musi wszystko przetestować), próbuję skierować rozmowę na inny tor. Zwykle już po chwili, gdy widzi, że nie daję się wciągnąć w tę grę, spokojnie ustępuje i, na przykład, pozwala się ubrać.

Czasem jednak ani ja ani ona nie chcemy / nie możemy ustąpić. Co robię, żeby nie wybuchnąć?

Głęboko oddycham.

Liczę do dziesięciu.

Wystawiam głowę przez okno.

Zostawiam dziecko pod opieką męża i biorę długi, gorący prysznic z kawowym peelingiem.

Myślę. Staram się zrozumieć, wczuć w jej zachowanie, jej emocje i tok rozumowania.

Empatia to moim zdaniem słowo-klucz w całym procesie wychowawczym. Łatwo jest mi się wczuć w sytuację i emocje dziecka. Przecież nie tak dawno sama nim byłam! Do tej pory pamiętam te silne uczucia – radość, upór, strach, zazdrość, złość…

Oddałam dziecku kontrolę i świetnie mi z tym. Dostosowuję do niego moje plany i nie, nie czuję stłamszona. Wręcz przeciwnie. Wiem, gdzie mogę pójść wraz z córką, a gdzie raczej wybiorę się z przyjaciółką. Znam swoje i jej granice i staram się pilnować, żebyśmy ich nie przekraczały. Nie wszystko jest takie, jak sobie zaplanowałam, ale wiecie co? Jest cudownie! Nasza rodzina nie składa się z rodziców i dopasowanego do ich stylu życia dziecka. Składa się z trzech osób, których potrzeby są stawiane na równi.

I jestem z tego dumna.


Zapraszam na mój fanpage na FB 🙂


Mogą Ci się spodobać