Słyszałyście o akcji #MyFirst7Jobs? Rozpoczęła się na Facebooku, gdzie ludzie publikowali i publikują wciąż pod tym hashtagiem listy swoich pierwszych siedmiu prac. Pamiętacie tak z głowy wszystkie swoje pierwsze prace?
Ja musiałam się nieźle nagłówkować, a i tak pewnie o czymś zapomniałam. Przedsiębiorczy był ze mnie dzieciak, a koleżanka pracująca w agencji pracy tymczasowej sprawiała, że nigdy się nie nudziłam w wakacje.
Łącznie z moją teraźniejszą firmą naliczyłam 14 miejsc pracy. Nie powiem, kusiło mnie, żeby coś pominąć, jednak hasztag jest hasztagiem, więc opowiem Wam o moich siedmiu pierwszych zajęciach.
…BYŁAM AKWIZYTOREM
Moja pierwsza praca i od razu brutalne zderzenie z trudnym losem telefonicznego akwizytora. Na początek pranie mózgu podczas ogłupiającego szkolenia, potem wciskanie biednym ludziom prenumerat czasopism, których absolutnie nie potrzebują, na koniec wysłuchiwanie litanii żali i pretensji przełożonego, że dość mocno naciskam emerytów i rencistów… W domu miałam wrażenie, że słyszę głosy, śniły mi się koszmary i płakałam w poduszkę. Pewnego dnia po prostu wstałam na przerwę i wyszłam stamtąd. Szłam przed siebie coraz szybciej i szybciej, czując, że z każdym krokiem spada ze mnie ogromny ciężar. Już więcej tam nie poszłam. Wytrzymałam tydzień, do tej pory się zastanawiam, po jaką cholerę mi to było potrzebne? Ledwo skończyłam 18 lat, pieniędzy w zasadzie nie potrzebowałam. Dziś bym im podziękowała po godzinie.
…PIELIŁAM GRZĄDKI
Po rzuceniu pracy w call center oczywiście natychmiast zaczęłam szukać czegoś innego. Koleżanka wkręciła mnie do pracy w szkółce roślin ozdobnych, gdzie miałam wykonywać różne lekkie prace na świeżym powietrzu. Pech chciał, że pierwszego dnia lało, a ja nie byłam na to zupełnie przygotowana. Zmarzłam, zmokłam i kolejny tydzień spędziłam z gorączką w łóżku. Mama nie pozwoliła mi tam wrócić.
…RWAŁAM WIŚNIE
Pracy fizycznej się jednak nie przestraszyłam, znalazłam ogłoszenie w gazecie i wraz z chłopakiem zatrudniliśmy się do rwania wiśni w sadzie. Wynagrodzenie zależało od ilości zebranych kilogramów i po podliczeniu wyszło mi, że przez 8 godzin zarobiłam… 35zł! Pieniędzy tych w dodatku nie zobaczyłam na oczy, bo po pierwszym dniu zrezygnowaliśmy i nie starczyło nam determinacji, żeby ścigać pana rolnika. Postanowiłam skupić się na poszukiwaniu bardziej dochodowego zajęcia.
…WKŁADAŁAM PŁYTY DO PUDEŁEK
I znalazłam! Zatrudniłam się w fabryce płyt DVD. To był strzał w 10. Wykonywałam przeróżne czynności – wkładałam płyty i papierowe okładki do pudełek, oceniałam jakość zafoliowanych kompletów, obsługiwałam zgrzewarkę. To była praca przy taśmie, zwykle lekka, niewymagająca dużego skupienia, pozwalająca na swobodne rozmowy ze współpracownikami. Najczęściej brałam poranną zmianę – od 5 do 13, dzięki czemu potem miałam mnóstwo wolnego czasu. Pracowałam tam przez wakacje dwa lata z rzędu i miło to wspominam.
…PRZECHADZAŁAM SIĘ PO SKLEPIE
Pewnego lata zatrudniłam się w sklepie z butami sportowymi. Przepracowałam tam całe dwa miesiące i do tej pory się wzdrygam na każde wspomnienie. Głównym problem była nie toksyczna atmosfera, nie długie, 11-godzinne zmiany (podczas których nie wolno było usiąść… sic!) i praca w weekendy, choć to wszystko mocno dawało w kość, ale niesamowita nuda, z którą przyszło mi się tam zmierzyć. Przez większość czasu w sklepie nie było klientów, a moim zadaniem było przemierzanie alejek w tę i z powrotem. Czas dłużył się niemiłosiernie. Z nudów liczyłam pudełka i czytałam napisy na metkach. Recytowałam w myślach zapamiętane z liceum fragmenty wierszy. Skakałam z radości na widok porozrzucanych ubrań, bo dawało mi to przynajmniej kilka minut prawdziwej pracy. O mało tam nie oszalałam.
…LICZYŁAM NAMIOTY
Gdy zamieszkałam na stałe w Warszawie, a było to na drugim roku studiów, zaczęłam poszukiwać różnych drobnych zajęć, które pomogłyby mi podreperować mój skromny studencki budżet. Dzięki koleżance, która pracowała w agencji pracy tymczasowej, na brak zajęć nie mogłam narzekać. Na początku padło na inwentaryzacje. Skrzyknęłam kilka znajomych osób i tak oto buszowaliśmy nocami po hipermarketach, licząc czekolady, kubki, makarony, proszki i namioty. Te ostatnie pamiętam najlepiej, bo któregoś razu zabunkrowaliśmy się w jednych z rozstawionych namiotów i przespaliśmy 2 godziny. To był fun! ;)
…ZOSTAŁAM DZIEWCZYNĄ OD NISZCZARKI
To było zdecydowanie moje najfajniejsze dorywcze zajęcie. Pracowałam w kilku warszawskich korporacjach, wykonując drobne, biurowe zajęcia, takie jak niszczenie dokumentów, kserowanie, układanie zestawów różnych materiałów na szkolenia, skanowanie i bindowanie. Czasem gdzieś dzwoniłam z prośbą o uzupełnienie danych. Zawsze mogłam zrobić sobie pyszną kawę, a ludzie byli mili. Wpadałam na 2-3 godzinki w przerwach między zajęciami na uczelni i przy okazji mogłam sobie skserować materiały na kolejne wykłady.
To już była siódma praca i ledwo połowa moich wszystkich dotychczasowych zajęć, a jesteśmy dopiero w połowie studiów! Chciałabym Wam jeszcze sporo opowiedzieć, ale to może innym razem. Tu (KLIK!) możecie przeczytać krótką historię tego, jak w iście hollywoodzkim stylu pożegnałam się z moim przedostatnim pracodawcą ;)
Powiem Wam jeszcze tylko, że moich doświadczeń nie zamieniłabym na żadne inne, dzięki takim pracom, nierzadko przecież shitowym i za marne pieniądze, nauczyłam się pokory i szacunku. Wiem, ile wyrzeczeń czasem trzeba ponieść, ile upokorzeń i łez trzeba przełknąć, żeby zarobić na chleb. W jednej z firm, w których pracowałam byłam świadkiem mobbingu. Mi pieniądze potrzebne były wtedy na przyjemności, wakacje, kawę i książki. Miałam ten komfort, że zawsze mogłam podziękować i poszukać sobie czegoś innego, ale nie każdy miał tak lekko, niektórzy dzięki tym pracom utrzymywali rodziny.
Warto jednak o siebie zawalczyć, szukać i próbować swoich sił w nowych dziedzinach. Widziałam na własne oczy, jak łatwo jest wpaść w stagnację, przyzwyczaić się do złego traktowania, stracić wiarę w siebie i nie myśleć o alternatywach. Mnie każda praca przybliżała do realizacji marzeń – może dzięki takiej ścieżce, a nie innej, jestem tu, gdzie jestem i robię to, co lubię?
A jak Wy zaczynałyście? Jakie zajęcia macie na swoim koncie?