Będę karmić choćby miesiąc. Będę karmić 3 miesiące. Będę karmić 6 miesięcy. Będę karmić rok. Będę karmić… no właśnie, ile? I czy ma w ogóle jakiś sens stawianie sobie tego typu granic?
Zanim zaszłam w ciążę, a nawet jeszcze w początkach ciąży nie nastawiałam się jakoś specjalnie na karmienie piersią. Myślałam standardowo „Będzie mleko – ok, będę karmić, nie będzie – spoko, jest butelka. Sama wyrosłam na mleku modyfikowanym i co? Żyję.” Wszystko się zmieniło, gdy zaczęłam mieć dużo wolnego czasu i wgłębiłam się w temat. Okazało się, że większość tego, co sądziłam to bzdura, a ja zafiksowałam się na karmieniu piersią.
Początki, jak to zwykle bywa, nie były łatwe, kryzysy laktacyjne mnie nie omijały (KLIK!), a ja stawiałam sobie kamienie milowe: 1 miesiąc karmienia, 3, 6… Cały czas jednak sądziłam, że to moje karmienie w roku się zamknie. I co? I to, co zwykle z planami bywa. Tosia ma już 14 miesięcy, a tu o odstawieniu ani widu, ani słychu.
Karmienie piersią nigdy nie było dla mnie jakimś mistycznym przeżyciem, ogromną przyjemnością, czymś niezbędnym do budowania więzi z dzieckiem. Zawsze miałam do tego bardziej pragmatyczne podejście, liczyło się dla mnie przede wszystkim zdrowie, budowanie odporności dziecka oraz wygoda. Tosia jest jednak coraz starsza, a ja coraz częściej zaczynam myśleć o odstawieniu…
Dlaczego w takim razie nadal karmię?
1. Bo się boję chorób!
Mam nadzieję, że wiecie, że to mit, że po roku mleko nie ma już większych korzyści zdrowotnych dla dziecka? Z mleka nie wyparowują nagle te cudowne właściwości, przeciwciała i komórki macierzyste, które tak chronią maluchy przed chorobami. My jeszcze żadnych chorób nie przerabialiśmy (tfu! tfu!), ale inne mamy opowiadają, że dzieci karmione piersią podczas choroby chcą pić wyłącznie mleko (jest lekkostrawne i bardzo odżywcze), a gdy w przedszkolu panuje jakiś wirus, dzieci wręcz wiszą na piersi niczym noworodki (organizm wie instynktownie jak się chronić). Po więcej informacji odsyłam jak zwykle do Hafiji. Tosia już od września wraca do żłobka, a ja chcę jej zapewnić najlepszą ochronę przed tymi okropnymi choróbskami, jaką jestem w stanie.
2. Bo ona tak bardzo to lubi…
Od jakiegoś czasu staram się ograniczyć ilość karmień na dobę, ale jest to bardzo trudne, bo Tosia najchętniej piłaby mleko co godzinę. Widzę, ile radości jej to sprawia, jak bardzo tego potrzebuje. Często patrzymy sobie głęboko w oczy i prawie namacalnie czuję tę miłość i zaufanie, którymi mnie obdarza. A mnie zalewa fala czułości… Po karmieniu moja córeczka uśmiecha się szeroko, robi „Ach!”, a potem bije brawo! Uwielbiam te chwile.
3. Bo to takie wygodne!
Oczywiście ponadroczna Tosia je normalne stałe posiłki, je zresztą bardzo ładnie. Posiadanie zapasowego posiłku zawsze przy sobie to jednak duży komfort, nie tylko psychiczny :)
4. Bo nie wyobrażam sobie jak przestać…
Jest to związane z punktem drugim. Ona tego tak bardzo potrzebuje i tak bardzo chce… Próba zastąpienia posiłku mlecznego jakimkolwiek innym kończy się krzykiem i marudzeniem. Czasem mam już dosyć. Chciałabym wyjść bez stresu wieczorem z koleżanką do kina, z mężem na randkę, wreszcie przespać całą noc, wypić lampkę wina… (Niby wiem, że mogłabym zachowując odpowiedni odstęp między karmieniami, ale mam taką blokadę psychiczną przed alkoholem, że wolę nie pić w ogóle.) Miewam dość gryzienia i mamlania sutka przez pół nocy. Zaczynam rozumieć koleżanki, które odstawiły dziecko przed pierwszym rokiem życia. Nie, ja bym tego nie zrobiła, ale wydaje mi się, że im bardziej maluch jest kumaty, tym jednak trudniej odstawić (Choć pewnie z czterolatkiem już się da pertraktować:) ). Ja sobie tego w tej chwili nawet nie potrafię wyobrazić! Przecież to byłby jakiś kosmos!
O ile w dzień udało mi się trochę ograniczyć karmienie dzięki żłobkowi, to nie wyobrażam sobie wyeliminowania karmienia wieczornego i porannego. O tych nocnych to już w ogóle nie wspominam, ech… I co, ja miałabym powiedzieć córce: „Mam, ale Ci nie dam”? No bez kitu… Wyjechać na kilka dni, serwując dziecku podwójną traumę (brak mamy plus brak mleka)? No way. Nie wiem, po prostu nie wiem, jak można to zrobić łagodnie w tym wieku. Idealnym rozwiązaniem by było, gdyby się sama zaczęła za jakiś czas powoli odstawiać, ale nie liczę na to przy moim małym wiecznym ssaku.
Wiem, że będę za tym tęsknić i wspominać te nasze chwile, teraz minuty, dawniej godziny, z miłością i wzruszeniem… Myślę, że ja chyba też nie jestem jeszcze gotowa na zakończenie tego pięknego etapu w moim życiu i to jest właśnie powód nr 5.
Karmicie/karmiłyście? Macie już odstawienie za sobą? Jak to u Was wyglądało?