Poród naturalny czy cesarka? Co jest lepsze dla dziecka? Co jest lepsze dla mamy? Czy VBAC, czyli poród naturalny po cesarskim cięciu, ma sens?
Zanim zaszłam w pierwszą ciążę twierdziłam, że na 100% będę miała cesarkę, że nie ma opcji, żebym rodziła naturalnie. Za dużo bólu, za duże ryzyko, zresztą po co się tak męczyć, skoro można hop-siup wyjąć dziecko z brzucha i po sprawie? Wiem, głupia byłam ;)
Po zajściu w pierwszą ciążę oczywiście zmieniłam zdanie o 180 stopni. Naczytałam się mądrych książek, artykułów, naoglądałam dokumentów i od tamtej pory istniała dla mnie tylko jedna opcja – poród naturalny. Pod względem medycznym jest on najlepszą drogą przyjścia na świat dla dziecka i zakończenia niepowikłanej ciąży dla matki.
Chodziłam do Szkoły Rodzenia, ćwiczyłam oddechy, przygotowałam plan porodu, byłam nakręcona. Kto da radę jak nie ja?! Wierzyłam w 100 procentach, że się uda, nawet gdy okazało się na USG, że dziecko będzie ważyło ok. 4 kg. Nie takie dzieci się rodzą! Moja mama, która sama rodziła „po cesarsku” próbowała delikatnie mnie oswajać z drugą opcją, na wypadek gdyby się jednak nie udało. Nie chciałam słuchać. Wiedziałam, że dam radę.
Nie dałam. Tosia była duża, moja miednica mała. Po kilkunastu godzinach skurczy dla lekarza stało się jasne, że dziecko nie może wejść do kanału, rozwarcie stanęło na 5 cm. Zaproponował mi cesarkę. Mimo niesamowitego bólu poczułam ogromne rozczarowanie i w pierwszej chwili chciałam dalej próbować. Przypomniały mi się jednak słowa, które wyczytałam w świetnej książce Jeannette Kalyty położnej, które zawsze promuje porody naturalne, że jeśli lekarz proponuje Ci cc, to jedyna słuszna odpowiedź brzmi „tak”. Moja położna, już po wyjściu lekarza, uspokajając mnie, bo przecież zalałam się łzami, że lepiej teraz na spokojnie, niż potem na cito. Bo i tak nie urodzę.
Po wszystkim czułam się zmasakrowana – fizycznie – wymęczona wielogodzinnym wysiłkiem i z raną na podbrzuszu oraz psychicznie – zawiedziona własnym ciałem, z poczuciem, że nie dałam rady. Bardzo ciężko było mi wrócić do pionu i zacząć czerpać prawdziwą radość z macierzyństwa.
Poród naturalny po cesarce?
VBAC (vaginal birth after cesarian), czyli poród naturalny po cesarskim cięciu to szansa dla wielu mam cesarkowych, żeby spełnić swoje marzenie o naturalnym porodzie.
Czy VBAC ma sens? Oczywiście, że tak. Naturalny poród to zawsze najlepsza rzecz, którą możemy dać swojemu dziecku na starcie. Nie zawsze jest to możliwe, czasami wskazania medyczne z góry skazują kobietę na cesarkę (o tym więcej przeczytacie TUTAJ). Podlinkuję Wam jeszcze jeden artykuł Mamy Ginekolog – o możliwych powikłaniach po cesarskim cięciu i o tym, że jeśli wskazania medyczne nie są ewidentne, bezpieczniej i zdrowiej jest urodzić naturalnie – KLIK. Szczerze podziwiam wszystkie mamy, którym udało się urodzić naturalnie po cc.
Gdybym o tym wszystkim nie wiedziała, moje życie byłoby prostsze ;) Ale cóż, jesteśmy inteligentnymi ludźmi, żyjemy w czasach powszechnie dostępnej informacji, musimy podejmować świadome decyzje i liczyć się z konsekwencjami.
Druga cesarka?
Jako kobieta po przebytym cesarskim cięciu mam prawo do kolejnego. VBAC to opcja, którą teoretycznie mogę wybrać i której chciałam. Ale to nie jest takie proste. Nie wszystkie ambicje możemy zrealizować, nie za wszelka cenę.
Przede wszystkim mój lekarz prowadzący, do którego mam pełne zaufanie, twierdzi, że w moim przypadku cesarskie cięcie będzie najlepszą opcją zakończenia ciąży. Oczywiście, mogę próbować, jednak z dużym prawdopodobieństwem i tak trzeba będzie zrobić cięcie. Moje doświadczenia ze szpitala, w którym rodziłam (jednego z najlepszych w Warszawie), nie są traumatyczne, ale tak sobie myślę – a co gdybym trafiła na lekarza, który chciałby jeszcze poczekać kilka godzin, bo tętno nie zanikało, bo jeszcze było z dzieckiem wszystko ok? Co gdyby w pewnym momencie stan dziecka się pogorszył? Gdyby urodziło się niedotlenione? Gdyby się zaklinowało?
Przez cały mój pobyt w szpitalu (trafiłam tam tydzień po terminie i leżałam kolejny tydzień zanim poród został w końcu wywołany) czułam totalny brak zainteresowania, chaos, odkładanie wszystkiego na później… Mam wrażenie, że podczas porodu szczęśliwie trafiłam na jednego z niewielu rozsądnych lekarzy tam pracujących. Oczywiście, różne sytuacje można interpretować w różny sposób, ale jedno jest pewne – nie czułam się bezpiecznie.
Myślałam o tym, żeby wybrać tym razem inny szpital, ale… no właśnie, to jest zawsze loteria, na kogo trafię? Czy tym razem się uda? Czy gdyby sytuacja się powtórzyła, znów uda się na spokojnie zrobić tę cesarkę? A co jeśli coś pójdzie nie tak? Będę mogła winić tylko siebie i swoją ambicję, bo przecież miałam wybór…
A wszystko wskazuje na to, że dziecko znów będzie duże, kolejne USG to potwierdzają, a miednica jakoś rosnąć nie chce ;)
Być może część moich obaw jest bezpodstawna, być może za dużo tu czarnowidztwa, a za mało wiary w to, że będzie dobrze, ale tak czuję. Boję się i ten lęk odbiera mi pewność siebie, której miałam aż w nadmiarze za pierwszym razem.
Cesarka to nie jest droga na skróty, to nie jest poród bez bólu. To często walka z własnym ciałem o wstanie z łóżka do płaczącego noworodka, niesamowity ból rany, możliwe powikłania, utrudniona laktacja. Żadna cesarkowa mama nie powinna czuć się gorsza, nawet jeśli we własnych oczach nie podołała, nawet jeśli nie spróbowała VBAC.