MACIERZYŃSTWO POLECANE

Po cesarce radź sobie sama!

Pamiętacie pierwsze godziny i dni życia Waszych dzieci? Szpital? Głupie pytanie. Bo czy to da się w ogóle zapomnieć? Duma, radość, szczęście, miłość, spełnienie, ale… czy na pewno tylko te uczucia Wam towarzyszyły?

Przed porodem docierały do mnie sprzeczne sygnały. Z jednej strony poradniki zapewniały, że dziecko po porodzie jest tak wymęczone, że na zmianę je i śpi. Z drugiej strony koleżanki mówiły, że płakały ze szczęścia przy odbieraniu wypisu ze szpitala. Myślałam, że to taka figura retoryczna, że stęskniły się mężami, ewentualnie pozostałym w domu drugim dzieckiem, czy też psem ;) Wierzyłam, że nie będzie tak źle, że będę twarda, w końcu naczytałam się tyle mądrych książek i internetów, że jestem dobrze przygotowana. O, ja naiwna!

Zasłonę milczenia spuszczę na moje naiwne oczekiwania

i wyobrażenia, jak to noworodek odpoczywa po porodzie i śpi…  Nie będę Was zanudzać szczegółami dotyczącymi porodu, w skrócie wyglądało to tak, że Tosia urodziła się przez cesarskie cięcie po kilkunastu godzinach porodu naturalnego. Po porodzie byłam wykończona. Podwójnie – po pierwsze bolesnymi skurczami, po drugie operacją, jaką jest przecież cesarskie cięcie. Byłam też cholernie głodna – przez cały poród nic praktycznie nie jadłam, później po kilku godzinach łaskawie dano mi mikroskopijną porcję kleiku.

Tosia urodziła się w środku nocy,

a ja byłam tak padnięta, że marzyłam tylko o śnie. Ale nie, hola, hola! Do tego była jeszcze daleka droga – dokładnie 3 godziny, bo tyle potrwało pierwsze karmienie i kontakt skóra do skóry. W moich wyobrażeniach miał to być czas idealny. I był, choć oczy same mi się zamykały i walczyłam ze snem, bo Tosia leżała na mnie i musiałam naciskać palcem pierś, żeby miała jak oddychać. Żadne słowa nie wyrażą jednak tej magii i miłości, która objawiła się tak nagle i tak totalnie!

Potem położna przełożyła Tosię do takiego malutkiego, śmiesznego przezroczystego wózeczka tuż przy moim łóżku, mąż wyszedł, a ja mogłam zasnąć. Na jakieś 2 godziny, bo nastał już poranek, a dzień w szpitalu rządzi się swoimi prawami. Nastąpiła wymiana personelu, obchody, pytania, badania. Zanim się obejrzałam Tosia się obudziła, ale znów po sesji przy piersi ładnie zasnęła. No to co robimy… od cesarki upłynęło 7 godzin – koniec lenienia się! Wstawaj kobieto i maszeruj do łazienki! Jak mi kazano, tak też zrobiłam. W końcu jestem twarda babka. A skoro to zrobiłam, to stwierdzono, że zajmuję tylko miejsce na sali pooperacyjnej i wyeksmitowano mnie wraz z córką do pokoju dla matek z dziećmi. Byłam z siebie dumna, że przeszłam te 20 metrów na własnych nogach. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że przejdę dużo, dużo więcej metrów najbliższej nocy.

Dzień przeleciał nie wiadomo kiedy.

Spałam tyle co nic, bo z jednej strony napędzała mnie jeszcze porodowa adrenalina, z drugiej zaś co udało mi się zasnąć, to a to obchód, a to badanie słuchu Tosi, a to szczepienie, a to goście odwiedzający moją współlokatorkę. Odkąd znalazłam się w tym pokoju musiałam się zupełnie samodzielnie zajmować córką. Było to dla mnie stresujące nie tylko dlatego, że nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z noworodkiem, ale też dlatego, że początkowo wstanie z łóżka zajmowało mi dobrych parę minut, a Tosia już wtedy sporo płakała. Bardzo by nam pomogła obecność męża, ale niestety mógł on być przy nas tylko kilka godzin w trakcie odwiedzin, a potem byłam zdana tylko na siebie. Położne przychodziły sprawdzić tylko poprawność przystawiania dzieci do piersi.

Najtrudniejsza noc w moim życiu

Nie wiadomo kiedy nastał wieczór i noc, która była najtrudniejszą nocą w moim życiu. Powiedzieć, że było ciężko, to jak nie powiedzieć nic. Nigdy nie zapomnę tego maratonu noszenia, bujania, karmienia, chodzenia z akompaniamentem ciągłego płaczu. Bezradność, strach o dziecko (dlaczego ciągle płacze? co robię nie tak?), potworne zmęczenie… 15 minut snu było luksusem. Wielokrotnie prosiłam położną o pomoc, a otrzymałam w zasadzie wyłącznie banały o tym, że wyśpię się jak mała skończy 18 lat. Wybawienie przyniosła zmiana położnych i konkretna pomoc w postaci, niestety albo i stety – mleka modyfikowanego. Tosia zasnęła na 3 wspaniałe godziny.

Po tym cudownym czasie znów zaczęło się codzienne szpitalne zamieszanie, a ja po kolejnej nieprzespanej nocy i z raną na brzuchu czułam się fatalnie. Nie zważając na szpitalne procedury wezwałam męża poza godzinami odwiedzin. Położne łaskawie się zgodziły, żeby mąż wziął dziecko na korytarz, dając mi godzinę snu. Jakoś udało nam się przetrwać następną noc.

Kolejnego dnia czekało na mnie wielkie szczęście – wypis do domu.

Po przekroczeniu szpitalnych wrót przed padnięciem na kolana i ucałowaniem ziemi pachnącej wolnością powstrzymała mnie jedynie rana na brzuchu. Płakałam, oczywiście. Tym razem ze szczęścia.

Czy się nad sobą rozczulam? Czy wymagam zbyt wiele? Czy pomoc w najważniejszym zadaniu na świecie jakim jest opieka nad maleńkim nowiutkim człowiekiem to fanaberia? Czy to takie trudne do pojęcia, że człowiek po operacji przecięcia powłok brzusznych + wcześniejszym wyczerpaniu porodem potrzebuje trochę czasu i odpoczynku, żeby zregenerować siły? Nie chcę nawet myśleć, co by się stało, gdybym w środku nocy z dzieckiem na rękach zemdlała i upadła w tym szpitalu… Naprawdę mogło się tak zdarzyć.

A jakie Wy macie doświadczenia z opieką poporodową? Było równie ciężko, czy wspominacie ten czas lepiej? Po porodzie naturalnym jest łatwiej? A może trafiłyście na bardziej pomocny personel?


Mogą Ci się spodobać