Sezon grzewczy w pełni, pierwsze infekcje za nami, słowem – zima za pasem! Długo nie mogłam się zdecydować na konkretny nawilżacz powietrza do dziecięcego pokoju, jednak, gdy córka znów zaczęła pokasływać w nocy, trzeba było działać. Zupełnie niespodziewanie zagościł u nas nawilżacz parowy, mimo że wcześniej stawiałam na nawilżacze ultradźwiękowe. Skąd taki wybór? Jak wrażenia?
Na początku października, szukając idealnego nawilżacza powietrza do pokoju Tosi zrobiłam porządny research dostępnych na rynku sprzętów, który możecie podejrzeć TUTAJ. Podzieliłam się też tam z Wami wiedzą, którą udało mi się zgromadzić o rodzajach nawilżaczy, ich plusach i minusach. Skupiłam się na nawilżaczach ultradźwiękowych, bo tego typu sprzęt mamy od kilku lat w salonie i całkiem nieźle nam się sprawuje.
Dlaczego ostatecznie zdecydowałam się na nawilżacz parowy?
Tego typu nawilżacze mają sporo plusów, ale nie jest też zupełnie wolny od minusów. Przeważyła opinia naszego pediatry. Nawilżacze parowe oprócz tego, że poprawiają wilgotność powietrza w pokoju, oczyszczają również to powietrze z bakterii, co jest kluczowe w walce z wirusami.
Nawilżacz Beaba (ten model) jest typowym nawilżaczem do sypialni – ma wydajność do 15m2. W Tosi pokoju (12m2) sprawdza się idealnie i już po godzinie od włączenia różnica jest odczuwalna. Z reguły wyłączam nawilżacz po 3-4 godzinach, wilgotność powietrza jest już wtedy odpowiednia i nie ma potrzeby, aby sprzęt działał całą noc. To ogromna różnica w stosunku do naszego nawilżacza ultradźwiękowego, który nawet postawiony w sypialni musiał działać non stop, mimo że teoretycznie ma wydajność prawie dwa razy większą.
Kolejnym plusem jest to, że para wodna, która wydobywa się z nawilżacza dobrze rozchodzi się po pomieszczeniu i nie osiada na meblach i podłodze. I znów jest to przewaga nad naszym starym sprzętem (dodam tylko, że znacznie droższym…). Bardzo się tego bałam z uwagi na drewniane podłogi w mieszkaniu, jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie.
W nawilżaczu Beaba mieszczą się 2 litry wody, co pozwala na pracę ciągłą do ok. 8 godzin. Moim zdaniem to zupełnie wystarczająca pojemność, zwłaszcza że, tak jak wspomniałam wcześniej, wyłączam sprzęt po max. 4 godzinach. Gdy woda się skończy, nawilżacz po prostu się wyłącza, na szczęście nie pika!
Do nawilżacza wlewa się wodę pitną lub destylowaną (my wlewamy po prostu przefiltrowaną wodę z dzbanka). Co 3 dni trzeba opróżnić zbiornik i go umyć wodą, a komorę na parę wodą z octem. Nie jest to specjalnie uciążliwe, zbiornik łatwo się wyjmuje, przepłukanie zajmuje chwilę.
Nawilżacz ma opcję aromaterapii – to specjalnego rowka na górze zbiornika można wlać olejek, ale jeszcze tego nie próbowałam.
Jest cichy (łagodnie szumi), ładny i lekki. Ma tylko jeden guzik, więc obsługa jest banalnie prosta. Same plusy?
A minusy?
Nawilżacz parowy, jak sama nazwa na to wskazuje, wytwarza parę. Nie jest ona gorąca, ale jednak lekko podwyższa temperaturę w pokoju.
Parą nie da się przypadkiem poparzyć, bo nie jest gorąca, a zbiornik jest szczelnie zamknięty. Warto podkreślić, że nawilżacz się nie nagrzewa, więc jest bezpieczny w użytku i świetnie nadaje się do pokoju dziecięcego. Trzeba by się bardzo postarać (np. zatykać ręką otwór, z którego się wydobywa ciepłe powietrze), ale wiadomo że małe dzieci czasem mają głupie pomysły, więc warto postawić nawilżacz poza ich zasięgiem, jak każdy sprzęt elektryczny.
Minusem nawilżaczy parowych w stosunku do innych typów nawilżaczy jest wyższy pobór prądu – w tym przypadku 200W.
Ostateczna ocena
Moim zdaniem plusy tego nawilżacza znacząco przewyższają minusy. Przede wszystkim jest niezwykle efektywny i wydajny, bardzo szybko podnosi wilgotność powietrza. Córce lepiej się oddycha w nocy, a ja się lepiej czuję ze świadomością, że para wodna jest oczyszczona z bakterii w 99%. Po kilku tygodniach używania mogę śmiało powiedzieć, że jest to sprzęt bardzo dobrej jakości i zdecydowanie warty swej ceny.
Możecie go kupić TUTAJ.