Herve Tullet przyzwyczaił nas do niezwykle oryginalnych, pomysłowych i pięknych książek, z kultową już Naciśnij mnie na czele*. Gdy dowiedziałam się, że na rynku pojawiła się również gra Memo Labirynty Tulleta, wiedziałam, że będzie to jeden z prezentów gwiazdkowych Tosi. Ta gra to jednak przebiegła bestia jest i miała trochę inny plan…
Końcówka zeszłego roku była szalona. Przeboje związane ze sprzedażą mieszkania, szukaniem nowego i czegoś na wynajem zbiegły nam się z chorobami (głównie naszymi, na szczęście Tosia dzielnie chodziła do żłobka), wyjazdami i masą nieprzewidzianych komplikacji. Prezenty świąteczne na szczęście ogarnęłam sporo wcześniej, więc o to jedno martwić się nie musiałam. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Tuż przed Świętami się przeprowadziliśmy, więc przygotowania do Gwiazdki upłynęły nam w gorączkowej bieganinie dookoła toreb i kartonów. Co chwilę przewalaliśmy ich zawartość w poszukiwaniu jakichś niezwykle potrzebnych rzeczy, które oczywiście znajdowały się w zupełnie innym miejscu, na samym dnie lub 60 km stąd, dokąd pojechało część pudeł. Taak, za pakowanie nie dostałabym złotej gwiazdki. Co najwyżej salwy śmiechu. Brawo ja.
Oprócz tony stresu, bólu brzucha i setek rzuconych w myślach k…w, moje totalne roztargnienie przybrało też dość nieoczekiwany obrót.
Tydzień przed Wigilią Tosia, robiąc pięćsetne okrążenie kartonów na swoim żółtym rowerku przyuważyła jeden ze swoich prezentów. Nie miałam innego wyjścia jak tylko jej go wręczyć. Cóż miałam powiedzieć na radosne: „Pjezent? Dla mnie? Taak???” Wszak prezenty świąteczne leżały już u Mikołaja… „Tak, kochanie! To prezent dla Ciebie z okazji przeprowadzki!”- wykrzyknęłam z bladym entuzjazmem. Nie była to jednak gra Memo Labirynty Tulleta, oj nie.
Nauczona tym doświadczeniem postanowiłam wywieźć wszystkie prezenty do babci, u której spędzaliśmy Wigilię. Jak postanowiłam, tak i zrobiłam. Jednak moje 100% grudniowe roztargnienie sięgnęło w tym momencie chyba zenitu, bo w czasie odpakowywania prezentów po kolacji wigilijnej okazało się, że zapomniałam o dwóch – dla męża i właśnie gry Memo Labirynty Tulleta. Na szczęście dla Tosi było jeszcze sporo podarunków, za to mąż miał dość nietęgą minę…
A co się stało z grą? W przypływie wątpliwego geniuszu udało mi się schować ją przed dzieckiem tak skutecznie, że sama szukałam jej przez miesiąc. Wreszcie jest! Zguba znalazła się… na dnie kosza z rzeczami do prasowania.
I w sumie nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Teraz, kiedy siedzę już tydzień w domu z anginą w gardle i małym łobuziakiem u boku, wykorzystuję wszystkie sposoby, żeby pobawić się z Tosią w coś innego niż układanie puzzli, które ostatnio pokochała do upadłego.
Memo Labirynty sprawdzają się świetnie. To 44 duże, dwustronne kartonowe karty, dzięki którym można grać w memory oraz budować labirynty. I to nie byle jakie labirynty! Mamy do wyboru dwie wersje kolorystyczne – albo klasyczne czarno-białe, albo moje ulubione kolorowe, przywodzące na myśl kultowe dzieła Mondriana (KLIK).
Co najmniej dwa razy dziennie rozkładamy karty i układamy różne niezwykłe wzory, szukamy takich samych elementów, Tosia w tą i z powrotem przekłada karty, wkłada je do pudełka i wyjmuje je z niego. Układa je wzdłuż pasów ruchu na dywaniku i dopasowuje kolory do siebie. Ostatnio nawet wymyśliła, że karty to instrumenty muzyczne, rozdaje po kilka i mówi: „Mama, graj na skrzypcach! Babciu, masz trąbkę! A ja gram na bębenku.” I tak sobie „gramy” na tych kartach, a ja zachwycam się dziecięcą wyobraźnią. Czasami najprostsze zabawki są najlepsze.
Memo Labirynty Tulleta jak sama nazwa wskazuje to też gra memory. W zależności od wieku dziecka można dopasowywać ilość par, jednak nie jest to wcale łatwa zabawa! Wzory są abstrakcyjne, kolory się powtarzają, przez co trudniej je zapamiętać, niż np. standardowe zwierzątka. Dla nas to jednak nawet lepiej – na razie bawimy się klasycznym zestawem Memo, a ten będzie na później.
Cieszę się, że gra Tulleta nie miała ochoty być prezentem gwiazdkowym – dzięki temu stała się moim sojusznikiem w misji zabawienia Tosi podczas chorobowo-smogowego aresztu domowego.
Grę wydało wydawnictwo Babaryba i możecie ją kupić TUTAJ w promocyjnej cenie.
*O fenomenalnych książkach Tulleta napisałam całkiem sporo, możecie poczytać i pooglądać TUTAJ :)