Decyzję o pierwszym mieszkaniu podejmuje się zwykle szybko. Człowiek jest młody, płynie z prądem i na fali euforii podpisuje cyrograf z bankiem na x lat. Kupuje to, co mu się akurat spodoba, w fajnej lokalizacji i często z myślą, że to i tak tylko na chwilę. Przecież za parę lat będziemy taaaacy bogaci, a mieszkanie taaak zyska na wartości, że bez trudu się je sprzeda (oczywiście z zyskiem) i kupi willę z basenem.
Po kilku latach często budzimy się z ręką w nocniku… Rodzina się rozrasta, zarobki niekoniecznie, a my stajemy przed ważnym pytaniem: Co dalej? Co teraz? Dom, segment, mieszkanie, a może jednak wynajem?
Nie wiem, jak bardzo popularny jest ten scenariusz, ile ludzi kupuje swoje pierwsze mieszkanie trochę z przypadku, a ile po głębokiej analizie. Ile kieruje się lokalizacją, ile powierzchnią, ile w ogóle decyduje się na długi (i często bolesny) romans z bankiem… W idealnym świecie każda młoda rodzina byłaby w stanie w kilka lat zaoszczędzić pieniądze i zbudować, czy kupić swój wymarzony kąt za gotówkę.
Chcesz kupić pierwsze mieszkanie?
Szczerze zazdroszczę ludziom, którzy decyzję o kupnie pierwszego mieszkania gruntownie przemyśleli. Dlaczego? Bo pewnie doszli do wniosku (eureka!), że może jednak warto poczekać kilka lat, przemęczyć się na wynajmie lub pomieszkać u rodziców. Poczekać, aż będzie ich stać na mieszkanie, które będzie dostosowane do ich planów rodzinnych. Uważam, że jedną z największych głupot, które zrobiłam w życiu było kupienie na kredyt (rzekłabym kredycior) małego 2-pokojowego mieszkania. To nie była zbyt sensowna decyzja, zwłaszcza, że dziecko było już w planach. Konsekwencją tego był trudny i długi proces sprzedaży, czasowego wynajmu i kupna czegoś nowego. W tym zawiera się kilka przeprowadzek z małym dzieckiem, co nie jest takie proste.
Serio, każdemu młodemu małżeństwu sprzedaję swoją życiową lekcję: „Jeśli chcecie mieć dzieci, nie kupujcie małego mieszkania”. Mimo początkowej euforii własnym miejscem na ziemi, szybko się okaże, że jest ono po prostu za ciasne. Szybko będziecie chcieli więcej, a wyplątać się z mieszkania na kredyt wcale nie jest tak prosto. Lepiej poczekać.
Z pierwszego mieszkania szybko się 'wyrasta’
No dobrze, ale w naszym przypadku mleko już zostało rozlane. Trzeba iść dalej. Stanęliśmy przed ogromnym dylematem: Co dalej? Niestety, po kilku latach nadal (o dziwo!) nie wygraliśmy w totka, nie odziedziczyliśmy też żadnych nieruchomości, bogata ciotka z Australii o nas sobie nie przypomniała. Możliwości były trzy:
- kupno mieszkania
- kupno domu
- budowa domu
Najlepsze byłoby trzecie rozwiązanie. Zbudowalibyśmy sobie dom naszych marzeń, dokładnie taki, jaki chcemy, z porządnym, przestronnym ogrodem i w jakimś fajnym miejscu. Niestety, analiza kosztów działek w lokalizacjach, które nas interesują pozbawiła nas złudzeń. Spoko, bank by nam dał kredyt na działkę… i chyba jakiś wypasiony namiot albo kupkę cegieł, bo na budowę domu na pewno by nie starczyło ;) No i budowa od zupełnych podstaw trwa, a my przecież jak wiadomo jesteśmy niecierpliwi.
Długo szukaliśmy gotowego domu w okolicach Warszawy, który moglibyśmy kupić. Ja od zawsze marzyłam o własnym domku z ogródkiem, jednak ostatecznie zdecydowaliśmy się na kupno dużego mieszkania. Mimo, że w wielu przypadkach cenowo wyszłoby to podobnie. Dlaczego?
Dom czy mieszkanie? Dobrze się zastanów!
Nie będę Ci pisała, żebyś przemyślała koszty (budowy, kupna, utrzymania), bo to oczywiste. Jeśli stoisz przed wyborem dom vs. mieszkanie, na pewno już to zrobiłaś. Zobacz, jakie punkty pomogły mi podjąć decyzję, po 2 latach mogę powiedzieć – dobrą.
1. Dojazdy do pracy
Dojazd do pracy z takiego domku zajmowałby nam dużo więcej czasu i byłby męczący, zwłaszcza dla tych niezmotoryzowanych… Przez rok studiów dojeżdżałam na uczelnię, niby tylko 35 km, ale niestety zajmowało mi to 1,5 godziny w jedną stronę, czyli jakieś 3 godziny dziennie. Największym problemem nie był jednak czas, ale wielokrotne przesiadki, czekanie na autobusy, stres, gdy się spóźniały i ogromne zmęczenie na koniec dnia. Wiele osób się przyzwyczaja, dla mnie była to jednak masakra i powiedziałam sobie: nigdy więcej takiej tułaczki.
2. Wielkość domu, czy raczej… domeczku?
Sporo tych „domków” w rozsądnych cenach ma metraże 80-90 m2 (wliczając klatkę schodową) i słabe rozkłady. No i sąsiadów po obu stronach – czytaj: to nie domki, a segmenty. A gdzie piwnica, strych, komórka, jakiekolwiek miejsce gospodarcze, żeby chociażby postawić kosiarkę? Ano nigdzie, w salonie chyba. Jedynym ich plusem były ogródki, ale…
3. Ogródki wielkości znaczka pocztowego
Nie chcę hejtować ani segmentów, ani małych ogródków, ale po prostu od zawsze mój dom marzeń jest wolnostojący i ma naprawdę duży ogródek, osłonięty od ciekawskich spojrzeń sąsiadów i z fajnym widokiem, najlepiej na jakieś pola lub drzewa. Trzydziestometrowy ogródeczek po prostu w moim odczuciu generuje więcej pracy niż korzyści.
4. Bezpieczeństwo
Boję się zostawać sama w domu. Każde stukniecie wieczorem przyprawia mnie o palpitacje serca. Przy częstych delegacjach męża chyba nie mogłabym spać ze strachu po nocach. Z tego powodu odrzuciłam też z miejsca najniższe kondygnacje w blokach.
5. Mali intruzi, aaa! ;)
Do domów wchodzą myszy i pająki, nikt o tym nie mówi, ale każdy potwierdza. A przecież nie zamknę drzwi balkonowych latem, gdy dzieci bawią się w ogródku. Niby nic, a jednak kolejne siwe włosy na głowie ;)
6. Logistyka
Praca, przedszkole, żłobek, szkoła, zajęcia dodatkowe, przychodnia – łatwiej to wszystko ogarnąć, gdy są rozlokowane w jednym obszarze. Zwłaszcza wtedy, gdy dzieci są małe. I gdy nie umiesz jeździć samochodem.
7. Czas dla rodziny
Tu znów wrócę do lokalizacji, ale od innej strony. W obecnych czasach niestety rzadko spędza się w pracy „tylko” 8 godzin. Nadgodziny w połączeniu z długimi dojazdami, korkami na wylotówkach, odbieraniem dzieci i podwożeniem ich spowodowałoby to, że stracilibyśmy zupełnie tak zwany czas wolny, ograniczając czas dla rodziny do weekendów. A jednak spędzanie czasu z dziećmi jest naszym priorytetem.
Domy do zamieszkania od zaraz ;)
Oczywiście, są domy, w których zamieszkałabym choćby jutro, z dobrym i niedługim dojazdem do pracy, dużym ogródkiem i rozsądnym rozkładem. Zainstalowałabym alarm dla bezpieczeństwa i przygarnęła 3 koty, żeby łapały nieproszonych gości. Tylko że one kosztują małą fortunę. Domy, nie koty ;)
To nie starcie wieś vs. miasto!
Nie chcę, abyś ten wpis odebrała jako zestawienie wsi z miastem, bo to zupełnie nie o to chodzi. Gdybyśmy mogli kupić / zbudować dom w pobliżu naszych miejsc pracy (choćby tych potencjalnych) albo mieli własne lokalne biznesy, na pewno postawilibyśmy na dom. Nie uważam, że dzieci, które mieszkają na wsi mają gorzej. Wręcz przeciwnie. Jasne, mogą mieć trudniej rozwijać własne zainteresowania (bo np. nie istnieje w pobliżu żadne miejsce mogące to zapewnić), ale paradoksalnie dzięki temu może im się bardziej chcieć, mogą mieć większą determinację i mniej się rozpraszać. Obcowanie z naturą, świeże powietrze bez smogu to coś, za co oddałabym bez mrugnięcia okiem wszystkie rozrywki i większość plusów miasta. Za coś jednak żyć trzeba ;) No i na wsi też różnie bywa z tym smogiem.
Chciałabym mieszkać na wsi i kiedyś tak będzie
jednak nie dziś… Marzy mi się ładny dom, duży ogród, cisza i spokój. Zrywałabym maliny z krzaczka i patrzyła, jak rosną cukinie, a dzieci bawią się na ślicznym trawniku. Nie udało mi się jeszcze spełnić tego marzenia, ale kiedyś to zrobię. Może doczekam chwili, kiedy to moje wnuki będą się bawić w takim ogródku i to dla nich będę zrywać te maliny… Marzę o przestrzeni, zieleni i zachodach słońca. Póki co, cieszę się moim slow life w mieście, w spokojnej dzielnicy przyjaznej dzieciom i rodzinom, gdzie większość ważnym punktów mam w zasięgu spaceru.
Wybrałam mieszkanie w mieście, bo skoro nie mogę mieć domu, o którym marzę, to nie chcę mieć domu wcale. Tym razem nie zadowolę się namiastką, mało zyskując, a jednak sporo tracąc. Mieszkanie w bloku nie musi być złe!