Uwielbiam te piękne, ciepłe dni, które zdają się nawoływać śpiewem ptaków: „Wyjdź z domu! Chodź na spacer!” Kiedy leniwie siedzę na ławce czytając książkę, a Tosia śpi spokojnie w wózku oddychając świeżym (no cóż… na ile to możliwe w dużym mieście) powietrzem. Albo kiedy idę raźnym krokiem opowiadając rozglądającej się wokoło Bubu o drzewach, ptakach, kaczkach i koniach, które mijamy. Bardzo cieszę się z nadejścia wiosny i niecierpliwie wypatruję prawdziwie ciepłych dni, kiedy będę mogła rozłożyć koc piknikowy na trawie i patrzeć jak moja córeczka doskonali technikę raczkowania…
Lubiłam też zimowe spacery. Długie godziny spędzone na szybkim marszu, aby nie utracić cennego ciepła. Słuchawki na uszach, a dłonie w ciepłej mufce, chroniącej przed mrozem i wiatrem.
Trochę trudniej polubić spacery przy takiej pogodzie, jaką mamy teraz. Co to za wiosna, gdy termometr pokazuje +3 st. C, a wiatr mało głowy nie urwie. No i ten okropny deszcz, śnieg, grad. W naszym domu jednak spacer to rzecz święta, więc ubieramy się ciepło i maszerujemy. Skracając ewentualnie czas spaceru z 2-3 godzin na 1,5.
Dlaczego spacery są dla nas tak ważne? Podobnie jak karmienie piersią, spacerowanie, zwłaszcza przy niesprzyjającej aurze, pomaga budować odporność dziecka – hartuje, oswaja z niższymi temperaturami, uodparnia. Tosia podczas spaceru zalicza swoją drugą drzemkę, a brak spaceru = najczęściej brak drzemki = marudne dziecko przez resztę dnia. Spacer to ta część dnia, którą lubię najbardziej. Nie dość, że mam kilka godzin zupełnie dla siebie, bez grzechotek i gryzaków, mogę pomyśleć w spokoju, posłuchać muzyki, audiobooka, poczytać książkę, posiedzieć w necie, to w dodatku po powrocie do domu moje dziecko jest wypoczęte, szczęśliwe i uśmiechnięte. A i ja, naładowawszy akumulatory, mam więcej energii i chęci do zabawy w poznawanie na nowo świata wraz ze swoim małym brzdącem :)
Zatem, jeśli jesteście zdrowi… czy deszcz, czy śnieg, czy wiatr, wyjdźcie dziś na spacer!