Wczoraj minęły pierwsze 3 dni odkąd Tosia chodzi do żłobka. Oczywiście szaleństwem byłoby wyciągać jakieś poważne wnioski, czy mówić o zakończeniu adaptacji. Proces ten jest długotrwały i niełatwy, ale dziś chciałam Wam opowiedzieć o Tosiowych początkach w żłobku.
Niestety tylko my skorzystaliśmy z możliwości uczęszczania Tosi do żłobka już w lipcu, rodzice pozostałych piętnaściorga dzieci się na to nie zdecydowali i ich maluchy dołączą standardowo we wrześniu. Efekt tego taki, że Tosia jest jedynym dzieckiem ze swej grupy, przypadają na nią 3 opiekunki i bawi się, za moją zgodą, w grupie ze starszakami.
Pierwszego dnia przyszłyśmy do żłobka po pierwszej porannej drzemce. Godzinkę się pobawiłyśmy we trzy – Tosia, ja i pani opiekunka „ciocia”, de facto bardzo ciepła osoba, taka ciocia właśnie. Potem był obiadek, który mała nie za bardzo chciała zjeść. Standardem w żłobku jest poobiednia drzemka, więc tu się pożegnałyśmy i pojechałyśmy do domu. Zdecydowaliśmy, że w lipcu Tolka w ogóle nie będzie leżakować w żłobku, żeby nie dokładać jej stresów.
Następny dzień bardzo mnie zaskoczył, bo spodziewałam się podobnego scenariusza. Za radą pani psycholog przyjechałyśmy wcześniej. Starałyśmy się zdążyć na śniadanko o 8, ale niestety nie udało się i musiałam pójść do sklepu po jakiś jogurt. Wyobrażacie sobie moje zdumienie na wieść, ze córka radośnie bawi się ze starszymi dziećmi, ja mam zostawić śniadanko i sobie pójść??? Pani uzasadniła to tym, ze dzieci lepiej się adaptują, gdy rodzica nie ma przy nich. 10 razy powtórzyłam, że będę w pobliżu i żeby do mnie dzwonić w razie czego i… poszłam na kawę :) Co godzinę dzwoniłam i pytałam o moją dzielną dziewczynkę – wszystko było ok. Przed obiadkiem była już bardzo śpiąca (wcale się nie dziwię, bo ominęła swoją poranną drzemkę) i marudna, ale mimo to zjadła całego (tak! tak!) kotleta, mój mały mięsożerca :) Odebrałam ją uśmiechniętą, choć bardzo śpiącą. Zjadła drugie danie (cyyycuś!) i zasnęła. Przełożyłam ją do wózka i wróciłyśmy spacerkiem do domu. Dziś scenariusz był podobny, tylko mi czas zleciał znacznie szybciej.
Podoba mi się w tym żłobku (a może tak jest wszędzie?) to, że gdy jest ładna pogoda, dzieci spędzają prawie cały dzień na powietrzu i mają do dyspozycji mnóstwo świetnych zabawek. Sala dla naszej grupy maluchów jest tuż po remoncie, wszystko jest nowe i lśni :) Panie opiekunki zrobiły ma mnie jak na razie bardzo pozytywne wrażenie, są sympatyczne, ciepłe i nie mówią do dzieci „a cio tam maś”, tylko w normalny sposób. Jedzenie za to mogłoby być smaczniejsze, próbowałam. No i oczywiście dostałam „dobrą radę” o odstawieniu małej od piersi, bo przecież po roku to mleko już nie ma większej wartości… ech.
Osobna sprawa to zachowanie Tosi po powrocie ze żłobka. Przez pierwsze dwa dni była taka rozbita, zdezorientowana, ciągle chciała na ręce, ciągle „cycy”. Wczoraj już było na szczęście znacznie spokojniej. Myślę, że na to składa się kilka czynników, przede wszystkim zmiana organizacji dnia, drzemek, posiłków, nowe wrażenia ze żłobka. Na pewno upały też nie pomagają. Nie mogę wiele zrobić poza tym, że jestem przy niej, karmię, tulę, zabawiam.
Ale wiecie, co jest „najgorsze”? To, że uparła się i nie chce mi nic powiedzieć o tym, co było w żłobku, z kim się bawiła, jakie zabawki jej się spodobały i czy smakowało jej drugie śniadanie. Zazdroszczę mamom przedszkolaków, które po powrocie do domu gadają jak nakręcone i wyśpiewują piosenki!